Jerzy Marcinkowski Jerzy Marcinkowski
606
BLOG

Kazanie o pewnej Zosi. I o cudzie.

Jerzy Marcinkowski Jerzy Marcinkowski Kultura Obserwuj notkę 1
To nie będzie jakiś spektakularny post. Bo cuda są dobre, a dobro jest nudne jak Matka Boska. Ale cóż -- kto widział cud, temu milczeć nie wolno. Choćby miał nudzić.

Otóż jak wiemy -- a przynajmniej jak wiedzą ci z nas, którzy uczestniczą w tzw. życiu społecznym europejskiego kraju związkowego Polska -- życie to nasze społeczne ufundowane jest na ściemie.

Gdzie spotka się dziesięciu, albo dwudziestu, tam zaczynają budować atrakcyjną fasadę. Żeby, za fasadą schowawszy prawdę, oszukać wszystkich inych. Przypodobać się rozdającej prezenty władzy. Zrobić w konia klienta. Nabrać media. Wspólnym wysiłkiem budujemy sobie nawzajem, jeden przeciw drugiemu, naszą wspólną nierzeczywistość.

Otwieramy gazetę, czytamy wiadomości i rozmyślamy jaka prawda i jaki interes kryje się za każdą z nich. Czytamy -- jako recenzenci -- wnioski grantowe naszych uczonych kolegów i rzygamy tzw. bullshitem którego te wnioski są pełne. Potem sami piszemy nasz wniosek. I, jeśli chcemy dostać grant, to nie możemy przecież napisać prawdy -- że myślimy nad jakimś problemem, bo nas ten problem irracjonalnie kręci i jesteśmy ciekawi jakie jest rozwiązanie. Nie dadzą nam grosza jeśli tak napiszemy. Nie dadzą grosza i wyśmieją.

A potem nagle zauważamy, że jest już tylko fasada. Budowaliśmy ją, by bronić naszego świata. Aby go zasłonić, żeby z zewnątrz wyglądał tak, jak oczekuje tego społeczeństwo. A za tą zasłoną, żeby sobie spokojnie robić to, co uważamy za ważne. Lecz w końcu stało się tak, że fasada zaczęła być istotą rzeczy. Zaś za nią jest coraz bardziej nic. Że udajemy już nie po to, by coś za tym udawaniem chronić, lecz dlatego, że inaczej nie potrafimy.

Cała Polska udaje. Studenci udają że się uczą. Nauczyciele udają, że im wierzą. Uczeni udają że coś odkrywają. Udają że publikują i udają, nawzajem się na niby cytując. Państwo udaje że to kontroluje. Dziesiątki tysięcy ludzi piszą miliony sprawozdań. Tysiące urzędników udają że je czytają. Papier wszystko zniesie. Miliardy stron papierowej rzeczywistości.

I potem przychodzi zaproszenie na ZOSIĘ*. Jedziemy i na trzy dni zanurzamy się w prawdzie. Widzimy cud i stajemy się częścią cudu.

ZOSIA jest dorocznym studenckim obozem naukowym. Ale, inaczej niż w "Barwach Ochronych", nie jest metaforą chorej rzeczywistości. Jest największym znanym mi zdrowym kawałkiem świata. Sto czterdzieścioro młodych ludzi przez trzy dni (i trzy noce!) połączonych relacją opartą na prawdzie. Nie przymuszani przez nikogo, ani przez nikogo za to nie nagradzani, spędzają netto po pięć godzin dziennie na wykładach które wygłaszają ich koledzy. Za wykłady też zresztą nikt nikogo nie nagradza, a i tak pełno jest chętnych, którzy chcą poświęcić czas, aby przygotować wystąpienie i opowiedzieć o swoich naukowych pasjach. Pytania i dyskusje sprawiają, że zajęcia przeciągają się do północy, ale i tak większość siedzi i słucha. Bo uważają, że to jest naprawdę ciekawe poopowiadać i naprawdę ciekawe posłuchać.

A potem, po zajęciach, ci młodzi ludzie o jasnych obliczach, spożywają do rana alkohol. I potrafią go spożywać tak, że nie robią bydła, niczego nie demolują, a do toalety można wejść bez większych obaw. Na bańce, w środku nocy, toczą czasem dyskusje znacznie lepszej jakości, niż oferuje salon profesora Dudka**. Potem jedzą śniadanie i idą w góry. O czwartej schodzą na obiad, a po obiedzie zaczynają się wykłady. Do północy. Czasem się coś wypije po obiedzie, ale przyjść na wykład bardzo nachlanym jest uważane za obciach.

Wiadomo, zawsze gdy mówi się o cudzie to pojawiają się sceptycy. Że niby te wykłady to pic. Pretekst do imprezy jedynie. Bo co niby można zrozumieć nie śpiąc prawie przez 3 doby. Ja też nie byłem wolny od wątpliwości. Rok temu zaproszono mnie, abym coś opowiedział na ZOSI. Mówiłem o jakiejś trudnej matematyce. Wydawało mi się wtedy, pod koniec wykładu, że przesadziłem, że niemożliwe aby ktoś coś z tego wyniósł. Ale rok później, w zeszły piątek, około 3.30 nad ranem, w trakcie ZOSIOWEJ imprezy podszedł do mnie pan Ero (studenci mają ksywy zamiast imion) i streścił mi to, co wtedy, rok temu, opowiadałem. Bo ZOSIA jest cudem. A ja dziękuję Nieistniejącemu za przywilej, że mogę w tym cudzie uczestniczyć.

Moi studenci czytają ten blog. Ucieszą się, że wspominam ZOSIĘ. Ale nie dla nich przecież piszę ten post. Lecz dla tych, którzy dawno nie widzieli niczego prawdziwego. Którzy z obrzydzeniem wznoszą kolejne fasady, i zaczynają wątpić, czy życie prawdziwe jest w ogóle możliwe (w Polsce). Chciałbym im niniejszym przekazać dobrą nowinę.

_______________________________________________________________________________________________
* ZOSIA - Zimowy Obóz Studentów InformAtyki UWr. ZOSIA 2008 odbyła się w Międzygórzu 6-9 marca. Byłem na niej w roli docenta--Zapasiewicza.

** Nigdy nie zapomnę sceny, gdy podszedł do mnie pan Diwajd, pijany i bosy. Usiadł na podłodze jak pies, prawie położył mi pysk na kolanach, i powiedział: "Nie rozumiem czemu ludzie się tak pasjonują kosmologią, początkiem i końcem wszechświata. Jedyne naprawdę ciekawe tego rodzaju pytanie -- i bardzo niewiele o tym wiadomo -- to to, czy struktura wszechświata jest ciągła czy dyskretna".

Moja strona domowa w Instytucie Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura