Jerzy Marcinkowski Jerzy Marcinkowski
442
BLOG

Minister Hall buduje nam mały stosik

Jerzy Marcinkowski Jerzy Marcinkowski Polityka Obserwuj notkę 20
Kiedy, mimo że bezbożnik, glosowałem na PiS, pytali się mnie ludzie, czy nie boję się wpływu katolickich fundamentalistów, zaczajonych podobno w cieniu Kaczyńskich. Odpowiadałem, że trochę się boję, ale że słabo wyobrażam sobie akurat PO w roli obrońców wolności sumienia. Wygląda, że się niestety nie myliłem.

Jak donosi dzisiejsza GW ("donosi" - czy nie pięknie brzmi to słowo w kontekście GW?) lekcje etyki będą w szkołach obowiązkowe od roku 2009. To znaczy nie dla wszystkich będą obowiązkowe, członkowie wspólnot religijnych będą zwolnieni z tych lekcji, pod warunkiem, że będą chodzić na lekcje swojej religii.

W praktyce można to będzie rozegrać tak, że nauczyciel etyki będzie wymagający. Bardziej wymagający, niż ksiądz katecheta. Najzręczniej zresztą, żeby to ksiądz sam prowadził zajęcia z etyki, będzie najlepiej wiedział jaki poziom wymagań dobrać na etyce by zapobiec ucieczce duszyczek z lekcji, na których najlepiej wskazuje się jedyną drogę do Nieba. Większość z katechetów ma pewnie formalne kwalifikacje do uczenia etyki. No i przecież czemu ja się czepiam, niby to jest post przeciw dyskryminacji, a piszę jakbym nie rozumiał, że ksiądz ma takie same prawa jak każdy obywatel.

W licealnej klasie mojego starszego syna coraz więcej dzieciaków przestaje chodzić na religię. Katechezy są planowane jako środkowe lekcje, więc dzieciaki siedzą godzinę na korytarzu i czekają. To czekanie jest absurdalne i obraźliwe (jeśli religia musi być w szkołach to bezwzględnie powinna być na pierwszej albo na ostatniej lekcji), ale nie jest to bardzo dolegliwe. Czasem dyrekcja szkoły przypomina sobie, że przyzwoicie byłoby trochę poszykanować ateistów, i próbuje zmusić dzieciaki do spędzania tej godziny w jakiejś ciasnej świetlicy, ale nie bardzo jest to w stanie wyegzekwować.

Coraz liczniej, jak napisałem, koledzy i koleżanki mojego dziecka przestają chodzić na religię. Nie znam żadnych statystyk, być może skala tego zjawiska stała się jakoś kłopotliwa dla KK. W każdym razie widać, że postanowiono dokręcić śrubę.

Pójdziemy oczywiście do sądu (porzygam się jeśli zrobi to za mnie polski Zapatero). Nie może być tak, że zadeklarowanie się jako członek którejś ze wspólnot religijnych, i wzięcie na siebie jakichś obowiązków związanych z przynależnością do tej wspólnoty, zwalnia z obowiązków (potencjalnie bardziej dolegliwych) które prawo nakłada na wszystkich innych obywateli. Naruszałoby to przepis Art.53 p.7. Konstytucji: Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania.

A jeśli nawet okaże się, że nie mamy tu do czynienia z naruszeniem Konstytucji (w końcu nie raz mnie już TK zaskakiwał), to mój starszy syn zadeklaruje się jako pastafarianin. "No co -- mówi, i oczy mu się wesoło świecą -- będą mi musieli znaleźć nauczyciela pastafarianizmu. A jak znajdą, to się rozmyslę, żadne prawo chyba nie zabrania zmiany religii w ciągu roku szkolnego? I znajdę sobie coś równie egzotycznego."

Acha, jeszcze na koniec. Jak mówi GW , pani Dorota Pudzianowska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka uważa, że proponowane obowiązkowe grzebanie ludziom w sumieniach to świetny pomysł.

Jestem za wolnością. Żeby kto chce, mógł się uczyć o mitach, w które akurat wierzy. Żebym ja miał prawo szydzić z tych mitów. I żeby każdy miał prawo szydzić z moich przekonań. Żeby każda wspólnota mogła uczciwie polować na dusze. I, w odróżnieniu od Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, jestem przeciwko temu, aby w takim polowaniu Państwo brało na siebie rolę nagonki.



Moja strona domowa w Instytucie Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka