Jerzy Marcinkowski Jerzy Marcinkowski
674
BLOG

Bluzg sfrustrowanego żula, który nic nie rozumie z ducha czasów.

Jerzy Marcinkowski Jerzy Marcinkowski Polityka Obserwuj notkę 18
Jadą do Polski z Brukseli TIRy pełne gotówki. Co z tego wyniknie ? Jaki jest, że tak powiem, "obiektywny skutek" pojawienia się takich pieniędzy ?

Czy będą one, tak jak się to nam często mówi, służyły modernizacji ? Czy magicznie zamienią się w Polsce w te obiecane drogi, stadiony i baseny ? A szczególnie (bo na tym się akurat trochę znam) w lepszą edukację i w naukę ? Jakie mechanizmy miałyby stać za taką przemianą ? Prócz takiego może mechanizmu, że skoro doskonałość jest nie z tego świata, to nie da się takiej góry pieniędzy roztrwonić doskonale, zawsze jakieś okruszki dobra się przy tym rozsypią.

Czy też raczej obiektywnym skutkiem programów unijnych będzie głównie powstanie (albo utrwalenie) infrastruktury wpływów i znajomości ? W miejscach rozładunku TIRów z pieniędzmi stoją ludzie, którzy bez żadnych twardych kryteriów decydują dokąd je posłać mniejszymi ciężarówkami. Czy jest irracjonalne myśleć, że zdecydują w interesie swoich klientów ? A ci, przeładowując z kolei z ciężarówek na furgonetki, że bedą pamiętali wobec kogo mają jakieś zobowiązania i na czyją wzajemność mogą w razie czego liczyć ?

Tworzy to, nieznany w gospodarce rynkowej i całkowicie sprzeczny z jej logiką, "system więzi społecznych" wzajemnych klienckich zależności. Jak za komuny -- choć na nieskończenie wyższym poziomie bogactwa -- dla szans funkcjonowania naszej osoby, albo naszej instytucji, kluczowe staje się dziś nie to, jak efektywnie i jakiej jakości wytwarzamy usługi, lecz czy umiemy sobie zaskarbić sympatię feudała (i czy potrafimy postawić na dostatecznie wpływowego). A skoro efektywność i jakość nie jest przez system nagradzana, to efektywności i jakości nie będzie. Tak jak nie było za komuny.

Gdybyście mnie zapytali 3 lata temu co sądzę o miliardach z Brukseli, to powiedziałbym, że są szansą dla mojego biednego kraju. Jeśli mnie zapytacie dziś, to powiem, że przynoszą być może więcej szkody niż korzyści. Szkodzą poprzez unieważnianie w społeczeństwie logiki rynkowych sygnałów i tym samym utrwalanie, odziedziczonej po czasach komuny, pozycji i władzy ludzi, którzy nigdy niczego przyzwoitego nie wytworzyli, ale są dobrzy we wzajemnym poklepywaniu się po plecach.

I jeśli zatem słowo "modernizacja" ma znaczyć coś więcej niż parę kilometrów autostrady, jesli ma mieć sens ustrojowy, to teza, że te brukselskie pieniądze niosą "modernizację" to jakiś śmiech pusty. One niosą petryfikację.

Piszę to wszystko z goryczą tym większą, że przypomniano mi właśnie gdzie jest moje miejsce w komunistycznym społeczeństwie. Ludzie z kilku wydziałów mojej Uczelni, jej najlepszych wydziałów, należących w swoich dziedzinach do ścisłej krajowej czołówki (Biotechnologia, Chemia i Mat/Inf) przygotowali wiosną projekt przeprowadzenia kursów wyrównawczych z matematyki dla studentów 1 roku chemii, biotechnologii i informatyki. To jest sensowny cel: z jednej bowiem strony przygotowanie matematyczne absolwentów liceów to prawdziwa katastrofa, wielu z nich odpada po pierwszym semestrze studiów bo nie radzi sobie z matematyką, choć może mogłaby. A z drugiej strony dysponujemy naprawdę dobrą kadrą, która jest w stanie te dzieciaki czegoś nauczyć. Na przykład ucząc intensywnie przez cały wrzesień, na początku ich pierwszego roku studiów.

Potrzebne są na to jakieś pieniądze, bo w końcu ile można pracować za darmo. Ale pieniądze są, Program Operacyjny Kapitał Ludzki to 10 miliardów euro. A w nim "priorytet czwarty" ("działanie 4.1", gdyby to kogoś interesowało) --- mnóstwo grosza dokładnie na takie rzeczy o jakie chcieliśmy aplikować. Tylko że nie możemy sami zaaplikować. Za dużo władzy by się po drodze marnowało, gdyby tak każdy instytut czy wydział, który chce coś przyzwoitego zrobić, mógł sobie bezpośrednio aplikować. Musi to w naszym imieniu zrobić Uniwersytet. Jak większość polskich uczelni, wielka komunistyczna instytucja, pełna wewnętrznej polityki i całkowicie niezainteresowana zrobieniem czegokolwiek dobrze. Oprócz, ma się rozumieć, robienia dobrze ważnym i wpływowym członkom społeczności akademickiej. A my najwyraźniej nie jesteśmy wpływowi.

Projekt, jak pisałem, został przygotowany wiosną i wysłany na konkurs urządzany przez odpowiednie ministerstwa. Okazało się, że się zupełnie nie nadawał, bo jakaś pieczątka była nie w tym miejscu. No ale ja się pewnie nie znam, i broniąc dyscypliny pieczątkowej urzędy stoją po stronie interesu społecznego. A nie na przykład jakiegoś innego interesu.

Kolejny możliwy termin zgłoszenia projektu był gdzieś pod koniec września. W międzyczasie zmieniły się władze mojej Uczelni. No i tuż przed terminem zgłaszania wniosków pani rozładowująca na uniwersytecie furgonetkę z pieniędzmi poinformowała nas, że prorektor podjął decyzję: o ten akurat projekt Uniwersytet nie będzie aplikował. Podała jakiś pretekst, bo oni mają zwyczaj podawania pretekstów, ale naprawdę chodzi tu o czystą władzę. O to, że oni mogą powiedzieć "nie-bo-nie". Możemy sobie być dobrzy, możemy się starać jak nie wiem, ale w komuniźmie nic przecież od tego nie zależy, prawda ?

Moja strona domowa w Instytucie Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka